Strona:Karolina Szaniawska - Na całe życie.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żała za święty obowiązek sumienia, nic im nie pozostało, a mała emeryturka ledwie mogłaby wystarczyć na opłatę mieszkania, które zajmowali od lat kilkunastu.
Zapytywały mnie o radę. Trudna tu była odpowiedź, bo jakże powiedzieć starej kobiecie, przyzwyczajonej do wygód i dostatku: weź się pani do pracy; lub, broń Boże, każ swej córce ująć za igłę lub szukać lekcyj po mieście. Pierwsze byłoby jeszcze do wybaczenia, bo matka możeby jeszcze po ciężkiej walce z sobą i łzach w cichości wylanych, zdecydowała się nawet pójść za szafarkę lub doglądać chorych; ale Józia — ta delikatna, ciasteczkami karmiona Józia, czyż mogłaby pracować?
Matka nie chcąc jej trudzić, z powodu ciężkich czasów odprawiwszy przed dwoma laty młodszą, zajmowała się sama kołnierzykami swojej córusi, bo szkoda białych rączek, drobnych i wątłych jak u dziecka. Wie pani, że gdy patrzę na podobne wychowanie, gdy spotykam matki pracujące niemal na równi ze sługą, wobec córek grających rolę księżniczek, to mnie taka złość ogarnia, że pozapędzałbym te wszystkie damy do roboty w polu lub w ogrodzie. Jeszcze dawniej, za lepszych czasów, rozmawiałem o tym przedmiocie z panią Hilarową, która usiłowała mnie przekonać najniedorzeczniejszem dowodzeniem....
— Niech tam — mówiła — biedactwo pamięta na całe życie, że było jej dobrze w rodzicielskim domu. Kto we, co ją czeka na świecie. Może na swoim chlebie ciężko przyjdzie pracować.
— Ale córka pani pracować nie umie — wtrąciłem, przerażony własnem zuchwalstwem.