Strona:Karolina Szaniawska - Babulka.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

I u nas w kamienicy ruch powstał, obszerne podwórko zaległy wozy z gratami i bez gratów, jedne przyszły zostawić tutaj swoją zawartość, inne natomiast zabrać chudobę nędzarza.
Szewc wynosi się „bez grymas,“ powiada stróż Józef — chciałby za ośm rubli mieć stancyę przez dymu i przez wilgoci, jasną niby kościół, a maglarze idą szukać lepszego zarobku, gonić wiatr po świecie — gdyż sprzedali magle.
— Czy im źle tutaj było? pyta drapiąc zawzięcie miotłą nierówny bruk podwórka — tłomaczyłem, perswadowałem, nie chcieli słuchać, jeno się rwali gwałtem do onej sprzedaży, a wszystko, że im umarł dzieciak. Wielkie rzeczy!... moc dzieciaków umiera codzień po świecie — mój ci nie umrze, bo go nie mam, ale na taki drobiazg śmierć łasa. Nie tylko do suteren, ale i po piętrach i od frontu chodzić lubi.
— U naszych, poparła „młodsza“ od gospodarza, jedno się uchowało, a słabiutkie, a mdłe, Boże ratuj!
— Gdzie zaś kto trafi do rozumu prostemu narodowi! konkluduje machnąwszy ręką strożka. — Jak się uparli, nie było sposobu. Tu, mówią, Ludwiś ciągle chorował, w końcu umarł, zostaniemy, pójdą tak samo Antoś, Basia, Mania... Co mieliby pójść! tłomaczę. „Bo kąty niezdrowe, doktór powiedział, że wilgoć dla dzieci szkodząca.“
— Teraz doktory wszędzie nos wścibią — oburzał się stróż — Niby o zdrowie ludzkie im idzie, a toć gdyby nikt nie chorował, co po doktorach! Własnej spekulacyi nie rozumieją.
— Ho, ho, rozumieją oni! — kręciła głową stróżka. — Przecież im takie gadanie szkody nie zrobi, bo kto miał chorować i tak choruje, a oni za wielkich dobrodziejów chcą się podawać.
— Ambit i tyle!
— Nie ambit — wrzasnęła im nad uszami gruba jejmość, biegnąca pędem w stronę zakamarków podwórzowych — co mi kto będzie gadał, nie ambit, jeno interes. Żydowska kalkulacya, powiadam panu Józefowi.
— Niby jak?
— Jak?... małe dziecko zrozumie, tłomaczyć wiele nie potrza — I, rozejrzawszy się, czy nie za dużo ma słuchaczów, dodała po chwili. — Procent biorą.
— Procent? — powtórzył stróż. — Patrzcie!... a od kogo?
— Od wszystkich, przysiądz mogę i przysięgnę, jak mnie tu żywą widzicie, aby tylko pozwolili... Dwadzieścia pięć lat flaczarnię trzymam, każdy bywało zjadł, aż palce oblizywał, a potem pił, bo pieprzne i słone do smaku. Nikt mi wody nie