Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwala mu delektować się w całej pełni jazdą po śniegu. Zato poczciwy Franio, we wszystkich innych sprawach pełen współczucia dla bliźnich, traktował cierpienie gościa raczej ironicznie, niż tragicznie. Wpłynęło to na Carpiona tak deprymująco, że przestał wogóle rozmawiać, oświadczywszy tylko krótko, iż po powrocie położy się natychmiast spać.
Niestety, zamiar ten niełatwo było wykonać, mimo ze wróciliśmy późno, i nikogo już nie zastaliśmy w gospodzie. Gospodyni oświadczyła nam, że znalazła jakieś ważne papiery pod poduszką łóżka, w którem spała nieznajoma kobieta. Na pierwszy raut oka zorientowaliśmy się, że jest to koperta z szyfkartami.
Gospodarz nie wiedział, co począć z tą zgubą. Natomiast ja postanowiłem odrazu zwrócić ją właścicielce.
— Jutro rano wręczę kopertę policji! — rzekł Franio.
— Nie, tego pan nie uczyni.
— Dlaczegóż to?
— Bo kontakt z policją jest dla biedaków, żyjących z miłosierdzia bliźnich, czemś niesłychanie niemiłem. Policja gotowa ich potraktować jak włóczęgów, aresztować i odesłać etapem do ojczystych stron, do których jakeśmy to słyszeli, wrócić nie chcą.
— Ależ to są włóczęgi!
— Nie, to przyzwoici, nieszczęśliwi ludzie; nie wolno nam przyczyniać się do powiększenia ich nędzy.
— Cóż mam robić? Posłać kopertę do Graslitz, dokąd się mieli udać?
— To również niemożliwe. Nie zna pan adresu — nie można w żadnym wypadku dopuścić do tego, by szyfkarty zaginęły.
Muszę się jednak dostać do Graslitz!

75