Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mamy dziś knedle z kartofli wielkości mojej głowy. To porządnie rozpycha żołądek. Będzie pan jadł?
— Ależ, oczywiście, to moja ulubiona potrawa. — odparłem.
— A pan?
Przy tych słowach zwrócił się do Carpiona, który się otrząsnął i odpowiedział:
— Niech Safo nie mówi o ulubionych potrawach, wszystkie przedmioty jadalne są jego specjalnością. Co innego ja z moim delikatnym żołądkiem. Knedle! Brr! Dreszcze mną wstrząsają!
— Tak, tak, knedle, — rzekł Franio, komicznie kiwając głową. — A zjadłby pan trochę sernika z kartoflami?
— Sernika? Broń Boże! Ani odrobiny! Toby mnie mogło skłonić do ucieczki.
— No, no! Ale dawniej był pan amatorem serników?
Nie wiedziałem, dlaczego Franio o tem mówi, ale odrzekłem zamiast Carpiona:
— Ależ tak! Jeszcze wczoraj pożerał całe masy sernika.
— No, no! W takim razie głód pokonywany gwałtem musi być czemś okropnem. Nie doznałem tego na swej skórze i wcale nie jestem ciekaw!
Wyczuwałem, że w tych słowach kryje się jakieś znaczenie specjalne, nie miałem jednak czasu pomyśleć nad tem, zmieniliśmy bowiem temat rozmowy.
Knedle ukaładały się w mym żołądku wspaniale. Natomiast Carpio nie usiadł wcale do stołu, oświadczając, że tylko niezwykle ścisła dieta może mu wrócić wilczy apetyt. Similia similibus curantur, czyli klin klinem.
Po obiedzie ruszyliśmy na zachwycającą wyprawę saniami. Wiedziałem, że Carpio kocha również zimowy wyprawy, i szczerze ubolewałem, że stan jego zdrowia nie po-

74