Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kraj złota i diamentów. Niema wątpliwości, że krewny mój jest milionerem.
Druga rakieta: milioner!
Ponieważ nie odpowiedziałem, zapytał po chwili:
— Śpisz?
— Nie, ale chciałbym zasnąć.
— Zaczekaj jeszcze chwilę. Trzeba ci wiedzieć, że mój krewny nie ma żadnych krewnych.
— Nie ma? Przecież jako twój krewny powinien ich mieć.
— Jakżeto?
— Bo przecież istniejesz ty i twoja rodzina.
— Racja! Ale jesteśmy jedynymi krewnymi. Czy wiesz, co z tego wynika?
— Cóż?
— To, że możemy się uważać za jeneralnych spadkobierców. Zrozumiałeś?
Trzecia rakieta: uniwersalny spadkobierca! Chwała Bogu, teraz będę mógł zasnąć!
— To rozumiem. Nie rozumiem jednak czego innego.
— O cóż chodzi?
— Dziwne to, że, uważając mnie za jedynego, prawdziwego przyjaciela, zachowywałeś wobec mnie takie same milczenie, jak wobec innych współkolegów.
— Czyniłem to tylko z sympatji dla ciebie.
— Jakto?
— Jesteś dzielnym, uczciwym chłopcem i dlatego nie chciałem cię wodzić na pokuszenie.
— Bzdury!
— To nie bzdury! Fakt, że w jakiemś Eldorado mieszka miljoner, którego uniwersalnym spadkobiercą można zostać bez trudu, jest pokusą tak wielką, że nawet mój najwierniejszy

63