Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Safono, nie mieszaj się do moich spraw! Taki somnambulik, jak ty, nie jest wytrzymały; co do mnie, wytarty jestem z kamienia i ze stali, i nie przypuszczam, by mogło istnieć cygaro, któreby wstrząsnęło moją konstytucją.
— Słusznie! — rzekł Franio. — Prawdziwy student musi być odporny na spirytus i nikotynę. Nummus ubi loquitur, tullius ipsetase. Niechże pan bierze!
Przyjaciel nie dał się długo prosić, lecz nie zdążył wypalić cygara do końca, gdyż zabrakło mu skrawków papieru, któremi je zapalał. Mówiąc językiem Wschodu, stwierdziłem, że twarz jego straciła kolor jutrzenki; milczałem jednak, nie chcąc go obrazić.
Gospodyni wniosła wieczerzę, składającą się z potężnej miski fasoli i z niemniej potężnego półmiska wędzonej wieprzowiny. Na widok olbrzymich apetycznych kawałów mięsiwa poczułem, mówiąc językiem reporterów, opisujących pobyt szacha w Europie, „najjaśniejszą ślinkę w dostojnych ustach“. Zdawało mi się jednak, że luksusowa uczta nie robi na przyjacielu takiego wrażenia. Był obojętny; w przeciwstawieniu do mych błyszczących oczu, w oczach jego czaiły się błyski melancholijnej rezygnacji; opuścił kąty ust, wyglądał jak zdeterminowany, zrozpaczony żebrak, który nie przyjmie nawet pokaźnej jałmużny.
Zacząłem polewać obficie masłem mięso i fasolę. Poczciwy Carpio nie dotknął niczego. Zasypany pełnemi współczucia pytaniami i namowami, oświadczył, że jadł na obiad zbyt wiele i nie ma wskutek tego apetytu. Spojrzał przytem na mnie wzrokiem, błagającym o milcznie i dyskrecję; spełniłem jego prośbę, ale po chwili odpłacił mi za to czarną niewdzięcznością. Zapytany bowiem, dlaczego obiad nie wpłynął tak ujemnie na mój apetyt, odparł protekcjonalnie:

32