Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zostanie pani i wysłucha tego, co mam opowiedzieć o mem sercu szalonem i o miłości nieskończonej. Niech się pani nie opiera; to daremne.
— Bardzo proszę, niech mnie sennor puści, — błagała Emma i głos jej świadczył, że ogarnia ją lęk niekłamany.
— Nie, nie puszczę.
Próbował przyciągnąć ją ku sobie; broniła się napróżno, wkońcu zawołała zrozpaczona:
— Na Boga, czy mam wołać pomocy?
W mgnieniu oka wyrósł obok nich Sternau.
— Pomoc już jest, sennorito. Jeżeli sennor Verdoja nie puści w tej chwili ręki pani, zrzucę go z dachu.
— Ach, sennor Sternau, — rzekła Emma z ulgą.
— Niech mi pan pomoże.
— Sternau! — zgrzytnął rotmistrz.
— Tak, to ja. Proszę puścić tę panią.
Rotmistrz nie usłuchał; przeciwnie, jeszcze silniej objął Emmę ramieniem i krzyknął:
— Czego pan tu chce? Cóż to za rozkazy? do wszystkich djabłów!
Ledwie wymówił te słowa, już Sternau zadał mu straszliwy cios pięścią w głowę, od którego rotmistrz zwalił się jak kłoda. Doktór zaś zwrócił się do Emmy, którą rotmistrz, padając, niemal nie pociągnął ze sobą na ziemię.
— Chodźmy, sennorito; odprowadzę panią nadół.
— Mój Boże — skarżyła się, drżąc na całem ciele. — Nie uczyniłam przecież nic, coby go mogło ośmielić do tej napaści.

86