Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

grodami ruchomemi, pocisk nagle pozbył się znacznego ciężaru.
— I to prawda — rzekł Nicholl.
— Ah! mój dzielny Nichollu, — zawołał Barbicane — jesteśmy ocaleni!
— Kiedy więc jesteśmy już ocaleni — wtrącił spokojnie Ardan — to możemy zabrać się do śniadania.
W rzeczy samej Nicholl nie mylił się. Szybkość początkowa była większą, aniżeli ją wskazało Obserwatoryum w Cambridge, ale Obserwateryum także się nie myliło.
Podróżnicy, ochłonąwszy z chwilowego przestrachu, zasiedli do stołu i wesoło zabrali się do śniadania. Jedli dużo, mówili jeszcze więcej. Wiara w powodzenie powiększyła się jeszcze.
— Dlaczegożby nam się udać nie miało? — powtarzał Ardan.
— Czemuż nie mielibyśmy dotrzeć do celu? Jesteśmy na dobrej drodze, nie spotykamy żadnej przeszkody; droga jest wolna, swobodniejsza od drogi okrętu, torującego sobie kierunek przez morze, lub balonu, walczącego z wiatrami. Jeśli przeto okręt dopływa tam, gdzie zamierza, jeśli balon dolatuje tam, gdzie mu się podoba, dlaczegożby nasz pocisk nie miał dotrzeć celu zamierzonego?
— I dotrze — powiedział Barbicane.
— Choćby tylko dla uczczenia narodu ame-