Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mioty przestaną być ciężkimi. Szczególniejszy ten fakt, który tak zadziwił Barbicana i jego towarzyszy, miał się powtórzyć w tych samych warunkach za powrotem. W tej właśnie chwili działać było trzeba.
Już stożkowy wierzchołek pocisku znacznie się obrócił ku tarczy księżyca. Kula w takiem była położeniu, iż mogła zużytkować cały ruch wsteczny, wywołany użyciem rakiet. Wszystko zdawało się sprzyjać podróżnikom. Jeżeli szybkość pocisku zniweczoną zostanie na tym punkcie obojętnym, to jakkolwiek lekką będzie kula, jeden ruch stanowczy może sprowadzić spadanie jej na księżyc.
— Za 5 minut pierwsza! — odezwał się Nicholl.
— Wszystko gotowe — odpowiedział Ardan — zwracając lont przygotowany do płomienia gazowego.
— Zaczekaj — mówił Barbicane trzymając swój chronometr w ręku.
W tej chwili ciężkość nic już nie znaczyła; podróżnicy poznali to po sobie samych. Byli bardzo blizko punktu obojętnego, a może nawet już się na nim znajdowali.
— Pierwsza — zawołał Barbicane.
Ardan przysunął lont zapalony do głównej racy, łączącej się z innemi. Żaden huk