Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przypuszczam, Michale — odpowiedział Barbicane — ale nie jestem zupełnie pewnym.
— Ah! figlarz! — zawołał Ardan. — On przypuszcza... On nie jest pewnym! i to wyznaje dopiero w chwili, gdy jesteśmy tu zapakowani! Chętniebym się teraz wycofał!
— A to jakim sposobem? — zapytał Barbicane.
— Prawda, — mówił dalej Ardan — rzecz to niełatwa: jesteśmy w pociągu, a świstawka konduktora rozlegnie się za 24 minut...
— Za 20! — wtrącił Nicholl.
Podróżni spoglądali po sobie przez chwil kilka, potem obejrzeli przedmioty wraz z nimi zamknięte.
— Wszystko w porządku; — rzekł Barbicane — chodzi teraz tylko o to, jak mamy się ulokować, aby wytrzymać wstrząśnienie odbicia przy wystrzale. Położenie, jakie zajmować będziemy w tej chwili, jest rzeczą nader ważną; należy zapobiedz, aby krew zbyt gwałtownie do głowy nam nie napływała.
— Trafna uwaga — powiedział Nicholl.
— A więc — mówił Ardan — stańmy na głowach, do góry nogami, jak klowni cyrkowi.
— Nie, — odrzekł Barbicane — lepiej będzie położyć się na bok; łatwiej wtedy wytrzymamy wstrząśnienie. W chwili wystrzału,