Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gląda to jak plamy atramentowe rozlane na czystej karcie.
Widok ten nie zmienił się, nawet gdy pocisk na wysokości 80° odległym był od księżyca już tylko na 100 kilometrów. Nawet i wtedy, gdy o 5 godzinie zrana przeszedł mniej niż o 50 kilometrów od góry Gioja, a luneta odległość tę sprowadzała na ⅛ mili. Zdawało się, że można ręką dosięgnąć księżyca, i prawie było niepodobieństwem, aby pocisk nie zetknął się z nim wkrótce, choćby przy jego biegunie północnym, którego kant jasny wybitnie rysował się na czarnem sklepieniu nieba. Ardan chciał otworzyć jedno z okienek, i skoczyć na powierzchnię księżyca. Ale to była przestrzeń siedmiomilowa! Choćby zapalony francuz nie zważał na to, zamiary jego musiałyby i tak pozostać bez skutku, bo jeśli pocisk nie miał dojść do księżyca w jakimkolwiek punkcie, to i Ardan, porwany jego ruchem, takżeby wcześniej tam się dostać nie mógł.
W tej chwili, o 6 godzinie zrana, ukazał się biegun księżycowy. Podróżnicy widzieli jedną tylko połowę tarczy jasno oświetloną, druga zaś ginęła w ciemnościach. Pocisk przeszedł wówczas linię odgraniczającą światło natężone od zupełnego cienia, i utonął w głębokich nocnych ciemnościach.