Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze dzisiaj, a nazajutrz, o trzeciéj godzinie zrana, był już na nogach.
W chwili odjazdu znaleźli się na brzegu morza wszyscy przyjaciele starego marynarza. Proboszcz, który miał pobłogosławić związek Maryi i Ludwika, pośpieszył z błogosławieństwem dla odjeżdżających. Serdeczne choć milczące uściśnienie rąk wkrótce zamieniono i Jan Cornbutte wszedł bezzwłocznie na pokład okrętu. Osada była już zebrana; Vasling wydał ostateczne polecenia. Rozpuszczono żagle, a statek, popchnięty silnym podmuchem północno-zachodniego wiatru, puścił się na morze; w téj chwili na brzegu, śród gromadki klęczących, proboszcz zanosił gorące modły o szczęśliwą drogę dla swoich przyjacół.
Gdzie zdąża ten statek?... Zmierza on po drodze, śród któréj zginęło bez wieści nawet tylu rozbitków! Jakże losy jego są niepewne, a mimo to z jaką odwagą dąży, aby stawić czoło tylu strasznym niebezpieczeństwom! Bóg tylko jeden wié, gdzie się zatrzyma... Niechajże go Bóg prowadzi!