Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 193 —

rymbądź kącie pokładu, i unikając towarzystwa, stał się znów niemową prawie.
Gdy po kilku godzinach spoczynku, jakie się słusznie należały utrudzonemu moralną walką kapitanowi, spotkałem go na pokładzie, zawiązała się między nami rozmowa, do której należał również porucznik.
— Nie masz pan pojęcia — rzekł do mnie Len Guy — z jakim bólem serca myślałem o powrocie... Toż nie spełniłem dotychczas zadania, nie odszukałem brata, a jednak widziałem się zmuszonym ustąpić woli przeważnej liczby załogi, bo nie mogłem przecie siłą ciągnąc ich dalej jeszcze...
— Rzeczywiście — zauważyłem — drobne dotychczas objawy niekarności, mogłyby wreszcie wybuchnąć śmiałym buntem.
— Bunt ten wszakże byłbym umiał poskromić! — rzekł Jem West ze zwykłą sobie pewnością — choćby mi przyszło rozbić głowę Hearnowi!
— Zapewne — potwierdził kapitan — Hearn prowadzi wszystkich! A jednak po takiem wymierzeniu sprawiedliwości, cóżby się stało z ogólnej zgody, której potrzebujemy?
— Oczywiście, kapitanie, lepiej jest, iż rzeczy taki, a nie inny wzięły obrót. Niechże jednak Hearn strzeże się w przyszłości!...
— Na teraz wszyscy zostali ujęci sowitą nagrodą, jaka im obiecaną została, i pewny jestem, iż okażą się uleglejszymi. Twojej to jedynie hojności, panie Jeorling, udało się to, czegobym sam dokazać nie był wstanie. Dziękuję ci!...
— Kapitanie — odrzekłem, uścisnąwszy serdecznie podaną sobie dłoń — jeszcze na Falklandach uczyniłem ci propozycyę przyjęcia mię na wspólnika w kosztach tej wyprawy, słusznie zatem nie pominąłem pierwszej ku temu sposobności; nie należy mi się więc żadne podziękowanie. Dobijmy do

Sfinks lodowy.13