Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 174 —

okolice podbiegunowe. Do czego jednak zmierzał, co miał właściwie na myśli?
— Zdaje się, iż wiesz że Artur Prym już nie żyje — rzekł kapitan.
— Prym umarł? O nie! — zawołał Hunt przecząc równocześnie żywą gestykulacyą. — Nie! — powtórzył raz jeszcze z mocą. — Posłuchaj, kapitanie! Ja wiem wszystko... chciej mię pan zrozumieć; on nie umarł...
— Huncie — rzekłem głośno, przystępując ku niemu — przypomnij sobie: w ostatnim rozdziale pamiętników Artura Pryma, Edgard Poë opowiada o jego nagłej i tragicznej śmierci. — W myśli zaś dokończyłem: — fakt ten jednakże pokrywa jakąś dziwną tajemnicą, która mię zawsze drażniła. Czyżbym teraz miał dowiedzieć się wszystkiego, czyżby ten Hunt wiedział więcej niż Poë? Zaciekawienie moje wzrastało z każdą chwilą.
Również żywo zainteresowany kapitan, rzekł też łagodniejszym już głosem:
— Wytłomacz się, Huncie! Namyśl się powoli! Powiedz nam wszystko, co wiesz o tem...
I podczas, gdy Hunt wielką swą dłonią tarł czoło, jak ktoś, który szuka dalekich wspomnień, pochyliłem się do kapitana z uwagą:
— Jest coś dziwnego w zachowaniu się tego człowieka, kto wie, może on jest chorym umysłowo...
Stojący obok mnie bosman, ruchem głowy potwierdził moje przypuszczenie, oddawna bowiem uważał on Hunta za pozbawionego zdrowych zmysłów.
Ale szczególny ten człowiek zrozumiał nasze porozumienie, rzucił się zrazu gwałtownie, potem stanął pewny siebie i ostrym zawołał głosem:
— Nie, waryatem nie jestem! Waryaci są tam na