Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 150 —

— Czy odłamy te skalne nie przypominają ci porzuconych w nieładzie pak bawełny?
— W istocie, podobieństwo jest szczególne — tak właśnie jak o tem nadmienia autor pamiętników...
— Co nas utwierdza raz jeszcze, że jest to niezawodnie wyspa Bennet — odparł Len Guy — pospieszmy zatem zwiedzić ją dokładnie! Może który z uwięzionych na Tsalal, zdołał się tu schronić... Może znajdziemy chociażby ślad jakiś, który nam rzuci promień światła na obecne ich stosunki... — dokończył cichszym już głosem.
O kilka więc siągów leżała przed nami ziemia, której przed jedenastu laty dotykały stopy Artura Pryma i Wiliama Guy, a której miano Bennet nadane zostało ku pamięci współwłaściciela Oriona.
Gdy jednak żaglowiec Wiliama Guy za przybyciem tu swojem znajdował się w stanie zostawiającym wiele do życzenia, gdy brak paliwa dokuczać począł, a wśród załogi zjawiły się poważne objawy skorbutu, Halbran trzymał się jak najlepiej; zapasy jego były bogate, załoga zaś cieszyła się zupełnem zdrowiem.
To też Len Guy był niezwykle ożywionym — i w czarnych jego źrenicach jaśniały blaski fosforyczne, gdy pełen niepokoju pragnął conajprędzej znaleźć się już na wyspie.
Był wszakże człowiek, którego wzrok wyrażał więcej jeszcze, jakkolwiek tłumionej, niecierpliwości. Człowiekiem tym był Hunt. Od chwili zarzucenia kotwicy, oparty o poręcz na przodzie statku, z zaciśniętemi wargami wielkich ust swoich, z całą siecią zmarszczek na wypukłem czole, utkwił wzrok w rozkładającym się przed nim lądzie i stał nieruchomy, rzecby można skamieniały...
Tymczasem gdy łódź spuszczoną została, Len Guy przed samem jeszcze zejściem do niej zalecał porucznikowi czujność nad wszystkiem i dozór szczególniej nad nowo zaciężnymi, choć