Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 75 —

— Zapewne do wysp Falkland, gdzie statek ma być cały wyrestaurowany.
— Pan jednak jesteś tylko pasażerem statku, jeśli się nie mylę?
— Tak, panie, i nawet pierwotnie miałem zamiar pozostać tutaj parę tygodni. Ostatecznie jednak zdecydowałem się jechać dalej jeszcze.
— Żałuję bardzo, że tracę przez to miłą sposobność ofiarowania panu gościny w mym domu — pospieszył zapewnić pan Glass.
— Jestem panu szczerze wdzięcznym, lecz tym razem już korzystać nie będę z uprzejmości pańskiej — rzekłem, uchylając kapelusza.
W samej rzeczy, w ostatnich zaledwie chwilach przed wylądowaniem, postanowiłem dojechać jeszcze Halbranem do wysp Falkland, a stamtąd dopiero wrócić do Ameryki. I jakkolwiek jeszcze w tej kwestyi nie zdążyłem mówić z kapitanem, pewny jednak byłem jego zezwolenia.
— Dziwna rzecz, że dotąd nie miałem sposobności poznać osobiście waszego kapitana — zauważył były kapral.
— Zdaje się, że nie ma zamiaru opuścić swego statku — objaśniłem.
— Czyżby był chory? — zapytał.
— Nie sądzę; zresztą zapewne nie robi to panu różnicy żadnej, skoro w zupełności porucznik go zastępuje.
— Nie zbyt to rozmowny człowiek! Na szczęście jednak, piastry łatwiej płyną z jego kieszeni, aniżeli słowa z ust jego.
— Otóż to właśnie rzecz najważniejsza w interesie, prawda panie Glass?
— Bezwątpienia! — Z kimże jednak mam przyjemność? — zagadnął go po chwili.
— Jeorling z Connecticut — odpowiedziałem.