Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i dotrzeć aż do Gibralturu, gdzie być może dowiemy się czego o Europie!
— Kapitanie Servadac, odrzekł hrabia zwykłym sobie poważnym tonem, — galiota jest na jego usługi. Prokopie! wydaj stosowne rozkazy.
— Ojcze, mam ci zrobić jedną uwagę rzekł porucznik, pomyślawszy chwil kilka.
— Mów.
— Wiatr dmie od wschodu i wzmaga się — powiedział Prokop. — Samą parą niewątpliwie przemożemy go, ale nie bez wielkich trudności. Przeciwnie, płynąc ku wschodowi, przy pomocy maszyny i żaglów, galiota za kilka dni dosięgnie do wybrzeży egipskich, a tam, w Aleksandryi, lub jakim innym punkcie, zapewne znajdziemy wyjaśnienia, których mógłby nam dostarczyć Gibraltar.
— Słyszy pan, kapitanie? — rzekł hrabia, zwracając się do Hektora Servadac.
Ten, chociaż bardzo pragnął przybliżyć się do prowincyi Oranu i znowu zobaczyć Ben-Zufa, znalazł jednak uwagę porucznika bardzo słuszną. Wiatr zachodni wzmagał się i walcząc z nim Dobryna nie była w stanie szybko płynąc, podczas gdy mając wiatr z tyłu prędko mogła znaleźć się u brzegów Egiptu.
Zwrócono więc na wschód. Wiatr zagrażał wielkiem wzmożeniem się. Na szczęście długie wały ciągnęły się w tym samym kierunku co galiota i nie odbijały się.
Od piętnastu dni można było przekonać się, że temperatura, która szczególnie zniżyła się,