Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liocie okrzyk! „ziemia!“ i ukazał się brzeg, tam gdzie według jeografii nie można było przypuszczać, że się go znajdzie.
Bo w samej rzeczy, nie mogło to być wybrzeże Tripolis, które w ogóle jest niskie, piasczyste, trudne do dojrzenia w wielkiej odległości. Oprócz tego wybrzeże to powinno było znajdować się o dwa stopnie dalej na południu.
Owoż nowa ziemia, bardzo nierówna, rozciągała się szeroko ze wschodu za zachód i zamykała cały horyzont południowy. Na lewo rozcinała na dwoje zatokę Gabes i nie dozwalała widzieć wyspy Diarba, tworzące] punkt skrajny.
Ziemia ta została starannie przerysowana na mapach okrętowych i można było wnioskować z niej, że morze Saharskie zostało w części zapełnione ukazaniem się nowego kontynentu.
— A więc. — zauważył kapitan Servadac, — prując dotąd morze Śródziemne tam gdzie niegdyś był kontynent, teraz oto spotykamy kontynent tam gdzie było Śródziemne morze?
— A w miejscach tych, — dodał porucznik Prokop. — nie ukazuje się ani żaden statek maltański, ani lewantyński, które zwykle je zwiedzały.
— Teraz — rzekł hrabia, — chodzi o zdecydowanie się, czy brzegiem tym popłyniemy na wschód, czy na zachód.
— Na zachód, jeżeli pan pozwolisz, — odrzekł żywo oficer francuski. — O ile wiem, po za Chelifem nie pozostało nic z naszej algierskiej kolonii! Przepływając moglibyśmy zabrać mego towarzysza, którego pozostawiłem na wyspie Gurbi