Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

możności, aż do dzisiejszego dnia, więc nie godzi mi się opuszczać jej w niebezpieczeństwie!
Oświadczenie to poparli wszyscy zgromadzeni.
Iwarda z Maryą odsunięto od windy, a na dół spuszczono Franciszka z Tomkiem, którego zaopatrzono w koszyczek ze środkami do trzeźwienia omdlałych.
Pan Iward patrzył nieruchumem okiem na te przygotowania.
Zdziwienie z powodu spotkania krewniaka, tak dawno niewidzianego, waśnią rodzinną oddalonego, ustąpiło przed myślą o niebezpieczeństwie, w jakiem znajduje się córka.
Nie słyszał i nie czuł, co się wkoło niego działo.
Franciszek, stojąc już w koszu windy, rzekł:
— Jeżeli zginiemy w tej pieczarze, polećcie dusze opiece i łasce Opatrzności.
— Tylko, panie Franciszku, nie narażaj się zbytecznie! — wołano wokoło.
— Owszem, przeciwnie! Zrobię wszystko, co tylko będę mógł uczynić, bo tak dobra dziewczynka, ten anioł kopalni, godną jest wszelkiego z naszej strony poświęcenia.