Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Iward śmiało posunął się ku windzie, przy nim szła Marya z Tomkiem.
Gdy już mieli sadowić się w windzie, z pomiędzy zgromadzonego tłumu wybiegł Franciszek, wołając:
— Stójcie! Do kopalni pójdę ja z Tomaszem i nikt więcej.
Na dźwięk jego głosu pan Iward zwrócił się szybko ku niemu.
Zdumienie wyraziło się na jego twarzy.
— Ty tutaj, Franciszku? Co tu robisz?
— Pracuję w kopalni, stryju! — odrzekł młodzieniec, schylając się do rąk pana Iwarda.
— Ależ ja nie mogę pozwolić, abyś ty miał iść ratować Annę! Jeśliby miała zginąć — wola Boża, ale przynajmniej nie chcę brać na swoje sumienie odpowiedzialności za śmierć, która tam czeka na ciebie!
— Stryju kochany, wy jej nic nie pomożecie, a nam wielce moglibyście utrudnić nasze zadanie. Miejsce, gdzie prawdopodobnie znajduje się obecnie Anna, znam doskonale, zarówno jak i wiodący tam korytarz. Usuń się wraz z Maryą na stronę, a mnie pozwól ratować Annę. Opiekowałem się nią według