Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, nie!
— Ależ tak, mademoiselle; prawda, jak mnie pani tu widzi. Taki nieżywy Prusak to bardzo przydatna rzecz w sypaniu szańców. Niegdyś człowiek, jak ja. Jednak rano nie mogłem się dłużej na niego patrzeć; wypełniliśmy dziurę czem innem. Ale przez całą noc stałem i miałem jego głowę tak blisko mojej — podniósł swą grubą rękę i przybliżył ją na odległość kroku do swej twarzy. — Opowiadaliśmy sobie o naszych domach rodzinnych; on miał duszę, ten człowiek. Il medisait des choses o tem, jak cierpiał; a ja opowiadałem mu też o moich cierpieniach. Mój Boże, my znamy już wszystko; nigdy nie dowiemy się więcej, niżeśmy się dowiedzieli tam w polu, bo jesteśmy wszyscy troszkę zwariowani — nic poważnego — poprostu tylko troszeczkę zwarjowani. Kiedy pani nas zobaczy, mademoiselle, idących przez ulice, niech pani pamięta o tem. — Oparł znowu brodę o pięści.
W pokoju zapadła cisza — niesamowita i niezmącona. Dziewczynka huśtała lalkę, żołnierz patrzył w podłogę, usta kobiety w czerwonym szlafroku poruszały się bezgłośnie. W Noel dojrzewała uporczywa myśl: — Czy nie mogłaby wstać i uciec stąd? — Siedziała jednak dalej, zahypnotyzowana ciszą. Po chwili Lavendie ukazał się w drzwiach, niosąc flaszkę i cztery kieliszki.
— Niech się pani napije za nasze zdrowie i powodzenie, mademoiselle, — rzekł.
Noel podniosła szklankę, którą jej podał:
— Życzę państwu wszelkiej pomyślności.
— Pani również, mademoiselle — mruknęli obaj mężczyźni.
Wypiła kilka łyków i wstała.
— A teraz, mademoiselle — rzekł Lavendie, — skoro pani już musi odejść, odprowadzę panią do domu.