Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z widelca. Goście się ponoś gorszyły. Ja nie. Gorszyłem się trochę jego inklinacją do p. Franciszki, — ale pozatem nie miałem nic do zarzucenia jego towarzystwu i jego manierom.
Zresztą cóż — ? U pp. Hulewiczów kocica wychowała kaczęta, u nas angorka przepadała za towarzystwem białych myszy i ptaszków — koza wyimaginowała sobie, że jest psem i uważała za swój obowiązek chodzić z hartami i legawcami na polowanie. Kiedy składałem się do strzału, odwracała coprawda głowę i przymykała oczy, ale skoro nieszczęście minęło, to jest kiedy strzał padł, gnała co tchu za aportującym psem, przejęta swą rolą, usłużna, podskakująca, węsząca — a z jaką miną triumfalną wkraczała po polowaniu na podwórze!!! Myślę, że Godfryd de Bouillon, zatykając sztandar na murach Jerozolimy, niemiał miny równie bohaterskiej i zarazem dostojnej...
Dużo jest pomylonych w swoich upodbaniach i afektach zwierząt. Nasz warszawski IPS. i SIM. mógł by coś niecoś o tem powiedzieć... Nawet moje gołębie dawały mi miljon kłopotów, swoimi nieprzewidzianemi fantazjami, bojowej i erotycznej natury — więc bądźże tu człowieku niewyrozumiałym dla Ledy, czy dla Titipulka! Wzruszający był zresztą w swojem przywiązaniu, ten mikroskopijny, śliczny, miedziany, nakrapiany białem Titipulek. Wierny został p. Franciszce, starej pannie, godnej gospodyni aż od zgonu. Dosłownie.