Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i różaniec w ręku ściskając, oraz ciężko i żałośnie wzdychając, a Titipulek koło niej na łóżku, z miną pielęgniarza, strapiony, oburzony na nas, że tak mało się przejmujemy jej obłożną chorobą. Muskał dziobem jej rękę, jej szal, jej włosy i pogdakiwał jak kwoka, nic nie jedząc, ani pijąc ze zgryzoty. A kiedy z domniemanej choroby wstawała pani Franciszka, słaniająca się i pobladła i zbierała się do spowiedzi — Titipulek hopki wycinał po podłodze, piał, skrzydełkami trzepał, tak, że podejrzewać można było, iż przez solidarność z Uwielbianą i on sobie kropnął flaszczynę. Kto go wie zresztą — ? W każdym razie do spowiedzi potem nie chodził, co u p. Franciszki na ten przykład, było nieomylnym objawem katzenjammeru.
Podczas gdy p. Franciszka była zajęta przy gospodarstwie, lub bawiła w ekspijacyjnych celach w kościele, przychodził Titipulek do mnie. Łaził po wszystkich pokojach zresztą, elegancki, ważny, obrażony, wysoko podnosząc nogi, zbrojne w wielocentymetrowe ostrogi pierzaste — prawie zawsze twarzyszył nam przy obiedzie, dziobiąc z obrusa okruchy, resztki z talerzy i półmisków, piejąc przytem gęsto i donośnie.
Gdy który flegmatyczniejszy gość, niósł zbyt wolno kęsy na widelcu — „między ustami a brzegiem puharu“ spotykał się najczęściej z dziobem Titipulka, który mu najspokojniej zdziobywał kęs