Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dok zmykających zbrojnych tysięcy, szły na Łyczaków, ku owej rogatce, gdzie już mieli być kozacy, szły same, nie wiedząc, czy lada chwila kula ich nie trafi lub „szaszka“ Czerkiesa, szły przeciskając się popod ścianami domów, narażone na niebezpieczeństwo rozdeptania przez tłum uciekających.
Przed gmachem komendy korpuśnej stało, jak zwykle w owych czasach, mnóstwo publiczności, oczekującej na transport jeńców. Jakież było przerażenie tych ludzi, kiedy zamiast oczekiwanego tryumfalnego pochodu, reżyserowanego przez austryackie władze wojskowe według wzoru z „Aidy“, na plac wpadły pierwsze fale zmykających wozów!
Nie byłem tam w owej chwili, nie widziałem, więc nie wiem, powtórzę tylko opowiadanie jednego z moich znajomych:
— Na placu pod gmachem komendy korpuśnej stałem ze znajomą panienką, przyglądając się „trainowi“ tyrolskiemu, wielkim, mocnym wozom, pilnowanym przez żołnierzy z piórkami przy czapkach i szarotkami na kołnierzach. Tyrolczycy ci mieli bardzo marsowe miny; podziwiano ich jako znakomitych żołnierzy.
Przypadkiem podszedłem blisko do jednego wozu. W tej chwili zbliżył się do mnie Tyrolczyk i rozkazał:
— Sofort gehn Sie weg!
Pomyślałem sobie:
— Cham bo cham, ale żołnierz służbisty.
Naraz zrobił się gwałt, krzyk, rwetes i na plac wpadła pierwsza fala uciekających wozów. Wśród ludzi powstało zamięszanie, ktoś mi strącił kapelusz z głowy, ktoś mnie szarpnął. Schyliłem się po kapelusz, chciałem coś powiedzieć do mojej panny — patrzę, panny niema, ba, ale i Tyrolczyków niema! Jak wymiótł! Przy wozach — ani żywej duszy!
— Nie widziałeś panny Józi? — pytam znajomego, z którym przed chwilą rozmawiałem.
— Widziałem, jak uciekła do kościoła Bernardyńskiego.
Poszedłem do kościoła. Brama zamknięta.
— Niech pan tam nie chodzi! Strzelać będą!
— Co się stało? Kto m a strzelać?
Pokazało się — mężni Tyrolczycy zemknęli pierwsi z placu i zamknęli się w kościele, grożąc kulą każdemu, kto się zbliży.
Drugi znajomy, lekarz-dentysta, opowiadał mi:
— Podczas tej słynnej paniki na podwórze mojej kamienicy wpadły galopem dwa wozy austrjackiego „train’u “. Mówię panu —