Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to wcale praca historyczna, lecz impresje, oparte na pewnej prawdzie subjektywnej, rzekłbym — na mojej własnej prawdzie, nikogo może nie obowiązującej, a czy możliwej do obronienia wobec tytanicznej nieledwie rzeczywistości naszych czasów?
Jednakże w miarą, jak pogrążałem się w lekturą rękopisu, obawy moje pierzchły i dziś z całem poczuciem odpowiedzialności powtarzam słowa, jakiemi przed dwoma laty charakteryzowałem swą pracą w przedmowie.
Jeśli zaznaczą, iż zdają sobie sprawą z wielu niedostatków, jakie niezawodnie tej książce wytknąć się da, to nie dlatego, abym tem chciał powiedzieć, iż mógłbym je usunąć i dać rzecz doskonałą. Przeciwnie, wyznają otwarcie, iż usunąć ich nie mogłem i nie umiałem. To, co podają, jest tylko słabym i nieudolnym obrazem rzeczy widzianych i przeżytych, poglądem subjektywnym, nie pozbawionym przypuszczalnie zwrotów nieszcząśliwych, sądów powierzchownych, frazesów literackich, których — przy najlepszej chęci — tak trudno wyzbyć się literatowi, stronniczości zupełnie zrozumiałej u człowieka, patrzącego na rzecz z pewnego swego ustalonego stanowiska, pod jakimś z góry powziętym kątem widzenia. Mając do czynienia z potężną, bujną, żywą i wielką rzeczywistością a nie z literacką koncepcyjką, czułem aż nadto dobrze, iż łamać się z nią nie mogą, ponieważ jej nie pokonam. Nie zadawałem sobie też tego trudu, lecz z pokorą przystąpiwszy do pracy, dałem to, na co mnie w danej chwili stać było. Napisałem tak, jak rzeczy widziałem i jak je rozumiałem i odczułem. Napisałem szczerze i poprostu.
Nie jest to krótka, zwięzła i treściwa kronika wypadków. Za nieliczne i kto wie, czy nie nieścisłe daty nie biorą odpowiedzialności, dokumentów żadnych nie podają. Być może, że czegoś podobnego nie umiałbym nawet napisać, w żadnym razie dzieła historycznego nie zamierzałem. Czasy były takie, że „kiedy, zamknąwszy oczy, przypominam je sobie, spostrzegam, iż nie było różnicy między dniem i nocą. Wypadki, a właściwie chaos nieuporządkowanych wrażeń widzą w nieskończonej głębi letniego nieba, rozświetlonego słońcem.“ Są to obrazki, obserwacje, refleksje, anegdoty, wspomnienia. Dają je w chronologicznym porządku wrażeń, a raczej dają gamę swoich wrażeń, ułożoną nie tyle według kalendarza, ile w miarę ich głębokości i siły. Rozumie się, że trzymałem się w tem logicznego następstwa dziejowego, było to jednak o tyle nieścisłe, że gdy