Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LWÓW.

Po kilkudziesięciu latach pokoju, w którym Europa zapomniała już, jak dawne wojny wyglądąły a o stylu wojny nowoczesnej nie miała najmniejszego wyobrażenia, nastał dla starego naszego kontynentu dzień próby.
Nikt nie wiedział, jakie kształty i rozmiary przybierze burza, na którą się zanosiło.
Któż mógł odgadnąć, jak się wobec niej zachowa ludność, jaką sobie normę postępowania wytknie? Czy starczy jej sił nerwowych i męstwa?
Przypomnijmy sobie, jak bacznie, niespokojnie i podejrzliwie — mimo wszystkie sympatje — w pierwszych dniach wojny obserwowaliśmy Francję, Belgję i Anglję. A przecież zadanie Belgji a zwłaszcza już Francji było zupełnie jasne — bronić się do upadłego. Ale my nie byliśmy pewni woli narodu francuskiego.
My, Polacy, byliśmy w znacznie trudniejszem położeniu, szczególnie w Galicji. Królestwo Polskie, chociażby nawet miało najzupełniejsze prawo do odwetu za prześladowanie, jakiego od tak długiego czasu doznawało od rządu rosyjskiego, nie miało z drugiej strony najmniejszej przyczyny, aby to czynić na rzecz króla pruskiego. Z drugiej strony miało aż nadto wiele powodów ku temu, aby życzyć zwycięstwa koalicji i pomagać jej do niego. Można było niedowierzać obietnicom i odezwom rosyjskim, jednakże można było spodziewać się wpływów i pomocy koalicji, wierząc w to, że ewentualne zjednoczenie wszystkich dzielnic Polski przy osłabieniu żywiołu niemieckiego stworzy podstawę zdrową i potężną do dalszego jak najlepszego rozwoju sprawy polskiej. To były dążenia napozór najskromniejsze i najumiarkowańsze, ale może najmniej ryzykowne. Jeśli tak spekulowali może politycy, to zupełnie nie spekulując, żywiołowo podniósł się przeciw Niemcom lud polski, biegnący za ewa-