Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ktoś zapukał do drzwi.
— Towarzyszu, do telefonu.
— Kto dzwoni?
— Numer 28373.
— Idę.
Popiołka wyszedł szybko.
— Pan mnie też już osądził? — odezwał się Piotrowski do Zauchy. — A przecież nigdy nic złego panu nie zrobiłem i kiedyś miał pan dla mnie dużo sympatji...
— Daruje pan...
— Ano, tak. Rozumiem.
Przez dłuższy czas słychać było szelest banknotów.
— A oto moje biedne srebrniki za zemstę Szymkiewicza — rzekł wreszcie Piotrowski, kładąc na stole plik tysiącrublówek. — Sto tysięcy. A, pardon, jeszcze i to moje!
Zaucha widział, jak elegancki pan wziął ze stołu jakąś kopertę i schował ją starannie do portfelu.
— Sto tysięcy. Może pan przeliczy.
Zaucha machnął pogardliwie ręką.
— Jak pan chce. Na mnie można polegać. No, pan Popiołka nie przychodzi, a mnie pora. Luta panu pewnie mówiła — znowu wyjeżdżam na parę dni do Pitra. Muszę się śpieszyć. Z panem Popiołką nie mamy sobie i tak już nic więcej do powiedzenia...
Wstał.
— Więc... do widzenia... we Lwowie!... Może pan tam do mnie zajdzie...
Kiwnął mu głową i cicho wysunął się za drzwi.
Wpadł Popiołka.