Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

można bardzo wierzyć, bo oni są wiarołomni. Ja ich znam, bo z nimi walczyłem; biali właśnie dlatego ich zabijają, żeby nie byli tacy dzicy i zdradzieccy.
Maciuś kiwał głową, że to wszystko prawda, a mimo to szykował się do drogi.
Musi być w stolicy ogród zoologiczny. Musi przywieźć dużo lwów, tygrysów, słoni i różnych małp. Jak się jest królem, trzeba spełniać swe obowiązki.
A książe afrykański prosił, żeby się Maciuś śpieszył. Bo książę nie mógł żyć bez ludzkiego mięsa dłużej niż tydzień. On przywiózł sobie w wielkiej tajemnicy beczkę solonych murzynów i potrochu ich zjadał, ale już mu się zapas zaczął wyczerpywać, więc chciał prędzej jechać.
Ułożono wreszcie, kto ma pojechać: więc stary profesor, który znał pięćdziesiąt języków, kapitan, ale bez dzieci, bo ich matka się bała, a w ostatniej chwili przyłączył się Felek i doktór.
Doktór nie znał afrykańskich chorób, więc kupił grubą książkę o tych chorobach i do walizki włożył wszystkie lekarstwa, które były potrzebne. W ostatniej już chwili przyjechał jeden angielski marynarz i francuski podróżnik, żeby ich Maciuś wziął ze sobą.
Bagażu wzięli mało, bo ciepłe ubranie było im niepotrzebne, a przytem na wielblądach nie można wozić za dużo kufrów.
A no siedli na pociąg i jadą. — Jadą, jadą, jadą, jadą, aż dojechali do morza. Przesiedli się na okręt i płyną. Na morzu zaskoczyła ich wielka