Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy pogodę, mróz czy kurzawę, rewidują owych zbrodniarzy, powracających wieczór do domu, rewidują ściśle, bo aż do naga trzeba się zwłóczyć, a pomimo tego dzieją się kradzieże i żadna większa samorodka złota nie dojdzie cara, lecz dostanie się sołdatowi za 50 kopiejek, który ma znów swoich odbiorców i dostanie za samorodkę złota 5 rubli, która warta 50 rubli. Biada jednak temu, u którego znaleziono kradzione złoto! taki otrzymuje chłostę od 100 do 1000 rózek.
Pod owe czasy komendantem w Karze był niejaki major Kopienko, Litwin zmoskwiczały, ale pomimo tego niezgorszy w gruncie człowiek; on robił, co mógł, aby nam ulżyć w tej ciężkiej doli, lecz i on nie mógł pomódz nam wiele, jak to zaraz zobaczymy.
W dzień w którym przybyliśmy do Kary, padał deszcz i myśmy przyszli nad wieczorem zmoczeni do nitki. Posłano nas tam, a nie zapytano się nawet komendanta, czy ma nas gdzie umieścić! Oficer dyżurny przyjął nas i kazał wpakować do starej tiurmy, która nie miała ani dachu, ani pieców, ani nar do spania; wody było wszędzie po kostki, i tam mieliśmy mieszkać. Gdyśmy to zobaczyli, cała partya wysworowała się nazad na podwórze i oświadczyła oficerowi, że chociażby nas kazał i pozabijać, to do owej tiurmy nie pójdziemy i że raczej wolimy raz już umrzeć, aniżeli dozwolić się tak męczyć. Oficer kazał wojsku złożyć broń do ataku a sam posłał kozaka z oznajmieniem do Kopieńki, że Polacy się zbuntowali. Jakoż w kilka minut przyjechał major Kopienko i w najokropniejszy zaczął nas besztać sposób, mówiąc że on ani nas tu nie ściągał, ani nie wyglądał, a skoro — mówi — naczalstwo was tu przysłało do mnie, to nie po to, abym was wziął pod pierzynę, lecz przysłało was tu do roboty jako katorżników, a skoro zaś — mówi — nie mam innego lokalu, to musicie tymczasem zająć ten, jaki