Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   194   —

Gdyby nawet kto nie był, nie śmiał się do tego przyznać. Można było jednak stwierdzić, że ta sama opera działała zupełnie inaczej na każdego. Panią d’Anjorrant, bardziej nerwową od siostry, muzyka rozmarzała; lady Cosway zachowywała się grzecznie i normalnie; d’Anjorrant rozmawiał prawie przez cały czas przedstawienia, zwracając uwagę tylko na najgłówniejsze arye. Kobryński często tracił monokl z oka i bronił się od snu. Schwind stawał się nerwowo niespokojnym, a Słuszka ponurym, jak pod wpływem alkoholu. Zaś księżna Teresa na operze podlegała dziwnemu przeistoczeniu: zachwyt jej stawał się mistycznym, a nozdrza falowały jakby od przypływu jakiegoś niewidzialnego fluidu, który prosto od szczytów artyzmu trafiał do wybranki. Niektórzy wierzyli w nadzwyczajną jej wrażliwość i uzdolnienie, inni byli zdania, że pojmuje muzykę zbyt alegorycznie. Gdy powstawała dyskusya, księżna wyrażała się tak podniośle, że zwykle słuchacze milkli. Lubiła zaś mówić o »tonach szlachetnych«, o »realistycznym lub symbolicznym kierunku« muzyki, o muzyce »wielkiej i małej«, słowem o rzeczach, na które wszyscy się godzą, bo nikt ich zrozumieć nie może. Dzisiaj zapragnęła tymi frazesami olśnić Fabiusza. Ale odpowiedział jej niezadowalająco:
— Proszę pani, ja o muzyce nie mówię, bo to się na nic nie zda. O funkcyach i wzruszeniach, nie mających umysłowej treści, o indywi-