Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   96   —

Teraz Bronek wypadł ze swej roli „Pomiana“ i szepnął na ucho porucznikowi:
— Pozwól mi wejść z nim do domu i pogadać. Jest tu i telefon do Inogóry.
Skoro się znaleźli we dwóch wewnątrz domu, Bronek zwrócił się żywo do Leciewicza:
— Są tu konie, czy ich niema?gadaj pan, do djabła!
— Są, panie hrabio, ale jakżeż ja mogę bez rozkazu starszego pana hrabiego wydawać? Przecie mój obowiązek dać się zabić, a bronić!
— Nie wyprawiaj pan dramatów. — — Proszę zatelefonować.
— Jak mam telefonować?
— Aha... No... że przyszło wojsko polskie i żąda wydania obu wierzchowców. — — Zaraz — nie mów pan, że polskie wojsko. — — Albo: że polskie wojsko, tylko nie wspominaj pan o mnie. — — Poprostu: oddział wojska polskiego przyszedł rekwirować konie.
— Słucham.
Ekonom zadzwonił do pałacu i po chwili zmiarkować można było po odruchowym ukłonie, jaki wykonał, że trafił na samego prezesa Linowskiego.
Powtórzył zawiadomienie według rozkazu Bronka. — — Nastała chwila ciszy i oczekiwania. — Wkrótce zabrzmiało głucho jakieś urywane zdanie, zakończone słowami „niema w domu“.
Ekonom zawiesił słuchawkę i z zakłopotaniem zwrócił się do Bronka:
— Ja głowę tracę... ale muszę przecie powiedzieć, jako synowi i dziedzicowi. — — Starszy hrabia powiedział mi: „rób sobie, Leciewicz, co ci sumienie