Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   348   —

kawiający, pohulali sobie okrutnie, poczem przeszli do spoczynku i do zabaw niewinniejszych: do picia i do umiarkowanej grabieży.
Środkiem ulicy zawichrzonej, plugawej i pijanej przeciągał tryumfalnie jeździec przebrany jak na maskaradę: nad młodym, nabrzmiałym pyskiem sterczała wysoka barania czapa z piórem: tułów miał kulisto opchany jakąś damską watówką w jaskrawe kwiaty; oficerska szabla przy boku i karabin przez plecy upodobniały tę małpę do konnego żołnierza. Jechał stępa, prawą ręką pod bok się podpierając; nie można było się dopytać, czy to stróż bezpieczeństwa publicznego, czy wysoki jakiś dostojnik?
Wogóle wojsko bolszewickie nie różniło się od zalewającego ulicę tłumu; jeżeli postępował po ulicy jakiś oddział zbrojny, nie maszerował w ordynku, lecz walił pstrokatą kupą, po której zaledwie tu i ówdzie migały ślady dawnego umundurowania; ale i między publicznością przewijały się rozpięte szynele sołdackie. Baczny przegląd ulicy dawał tylko jedno sumaryczne spostrzeżenie: kto zadzierał nosa, pysznił się w swych łachmanach i nosił widocznie broń — należał do zwycięzców; kto zaś przewijał się chyłkiem pod murami, albo gapił się na chodnikach bez broni w ręku — był atomem tłumu zwyciężonego i zgnębionego. Petlura i inni bohaterscy obrońcy Kijowa czmychnęli już dawno w kierunku do Żytomierza, pozostawiając swe armatki bolszewikom.
Po tygodniu grasowania zwycięzców, Kijów zaczynał już do nich przywykać. Jak w puszczy leśnej zwierzę ludzkie pokorniejsze godziło się na panowanie