Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   137   —

Bronek z coraz gęstszym marsem na czole przyglądał się przepaskom na ramionach Sworskiego i Łuby, znaczonych dwugłowym orłem i czerwonym krzyżem. Tadeusz zrozumiał i rzekł, uprzedzając zapytanie:
— Należymy do lotnego oddziału polskiego przy armji rosyjskiej.
Młody zapaleniec zamknął oczy i głowę odwrócił z nietajoną pogardą:
— To może panowie wrócą do swoich obowiązków... Ja sobie jakoś poradzę.
— Nie uczynimy tego, jako sanitarjusze polscy i wbrew wyraźnemu poleceniu zakonnika, który pana mnie oddał — odrzekł Sworski stanowczo, nawet twardo.
Bronek trwał jeszcze chwilę w nadąsaniu, ale przemogło zdumienie:
— On mnie oddał?! przecie On jest po naszej stronie!
— Ja zaś widywałem go także „po naszej stronie“, naprzykład w Radomskiem. I znam go dobrze.
— Niepodobieństwo! chyba nie ten sam?
— Wielki mnich siwy, siły nadzwyczajnej. Niósł pana na ręku. Postać ma nawpół żołnierską; nawet miał pod habitem przypasaną szablę.
— Tak — ożywił się Bronek — taką starą, krzywą, z rękojeścią bez pałąka, jak ta, którą mamy w Inogórze, po pradziadku.
— Jednem słowem: karabelę. I mówił, że pana podniósł z pod zabitego konia.