Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciemną nocą. Któż mi zaręczy, czy świętości mojego marzenia nie zniweczą złodzieje, czy jej nie wydadzą wrogowi, ażeby zeń uczynił środek stokroć skuteczniejszego katowania człowieka niewolnika? Byłem w moskiewskiem więzieniu, widziałem wszystko złe świata.

BOŻYSZCZE

— Jakakolwiek będzie twa boleść, musisz iść dalej.

(Rozlega się daleko za jeziorem strzał rewolwerowy. To Czarowic zapytuje w ten sposób Dana o miejsce, w którem się zatrzymał. Echo strzału rozlega się w dalekich skałach glerneńskich Alp, leci dolinami, słania się i brzmi w przestworzu leśnych puszcz, jak wołanie setek tysięcy głosów).
BOŻYSZCZE

— Słyszysz? Woła cię świat.

(Dan podnosi browning i strzela w powietrze na znak odpowiedzi)

— Już dałeś znak.

DAN

— Nie! Jestem głuchy i oślepły od męki. Nie pójdę! Niech on, który umieścił w niewiadomem dla mnie miejscu proch, dynamit i szymozę, ażebym do nich stąd zapomocą ognia trafił, idzie z tym ogniem w świat. Ja zostanę w laboratoryum.

BOŻYSZCZE

— Lękasz się.

DAN

— Lękam się. Drżę. Teraz już idzie ku mnie Czarowic. Słyszę skrzypienie jego kroków na mrozie lodu jeziora.