Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NACZELNIK

— Tak pan sądzisz?

CZAROWIC

— Po powstaniu sześćdziesiątego trzeciego roku byliśmy jedynie skatowaną szlachtą, społeczeństwem bez ludu. Wyście wtedy nam, szlachcie-narodowi, lud mądrze wydarli. Teraz w tej rewolucyi, którą pan uważasz za ukończoną i zdławioną, myśmy wam lud nasz ze szponów wyrwali. Przez mękę bezprzykładną, niesławną dzisiaj, przez szalone i dzikie koleje losu, które nam, ludziom „z towarzystwa“, każą kasy publiczne rabować, — wyrwaliśmy wam nasz lud. I to już na wieki. Kupujemy go od was uczciwie, płacimy szczodrze. Ale już go wam nie odprzedamy za żadną cenę na ziemi.

NACZELNIK (Z szyderstwem)

— Kupcy — bandyci!

CZAROWIC (ponuro)

— Jest w naszej poezyi jedno słowo... „Dopóki tyle głów z ich pokolenia nie padnie pod toporem kata, ile rubli wzięli z kazny moskiewskiej, to kraj nie ożyje“. Widzisz waćpan, że my wypłacamy według ścisłego rachunku, wystawionego przez proroków.

NACZELNIK

— Chcielibyście panowie szlachta wykupić się z niewoli krwią tego ludu, który przez tyle wieków kopaliście żelaznymi butami. Ale to na nic!