Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZAROWIC

— Kiedy byłem w tutejszem więzieniu, jeden z funkcyonaryuszów pokazywał mi separatki, gdzie pan składałeś swoich klientów z ranami szarpanemi, z przetrąconemi kośćmi, z odbitemi płucami.

NACZELNIK

— No i cóż z tego?

CZAROWIC

— Teraz zobaczyłem na własne oczy samą akcyę i ustanawiam syllogizm wdzięczności dla waćpana.

(Śmieje się głośno, coraz głośniej, zupełnie szczerze. Podnosi się na palcach i kołysze, jakby miał tańczyć)

— Pan tu wspomniałeś: karnawał w Warszawie... Warszawa tańczy do upadłego, do białego dnia. I ja mam chęć dziś tańczyć do upadłego, upaść w radosnym tańcu!

NACZELNIK

— Cieszę się z pańskiego nastroju.

CZAROWIC

— Pan i panu podobni, nie wiedząc o tem wcale, zadaliście swemu panowaniu w mojej ojczyźnie rany szarpane, poprzetrącaliście jego kości, odbiliście mu płuca. Już nie wyżyje, dzięki wam, Rosya w Polsce! Skona tu, na tej podłodze, we krwi Osta, którą ja w chustkę zgarnąłem. Patrz pan: czerwona róża.

(Wydobywa i pokazuje chustkę)