Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MULARZ

— Nudno, że człowiek na stojączkę zasypia.

MALARZ

— No, ja muszę tu gębą świecić i uśmiechać się, jak zapisał, bo mi się u nich szykuje robota na całe lato przy tej ta ich waryackiej szkole, ale pan czego się tu flańtasz, to mi w głowę nie włazi.

MULARZ

— A mam w tem swoje rachunki. Chciałbym wziąć robotę u tego na górze.

MALARZ

— Widział pana już?

MULARZ

— Dydek go ta spenetruje. Szedł koło mnie, nawet okiem rzucił, jakem mu czapkował, ale czy mię widział, to kto go ta „rozbierze“. On zawsze patrzy tak, jakby widział akuratnie nie to, na co patrzy. Dyabli wiedzą, co to jest za człowiek.

MALARZ

— A wiesz pan, że ja jużem sobie nieraz myślał nad tem, — co to jest za numer.

MULARZ

— Jakiś w tem szwindel, mój panie, musi być. Toby bez szwindla nie obstało. Poco by to robili? Przecie to