Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który wydaję wyrok wbrew sądom świata, ja, twardy śmiech z obłudy i dosytu, ja, zamaskowany gniew, ja, chorągiew ognista w nocy!
Uderzam w ciebie skrzydłami, kostnico duchów! Tronie mój!
Pozywam cię, domu przekleństw na wielki pomysł, domu przekleństw na honor, na męstwo, na dumę. Kamienne urągowisko z bohaterstwa, raduje mię widok twój! Więźniowie, zamknięci w tym murze, o niewiadomej godzinie skazani na stracenie, — czyli słyszycie mój okrzyk nocny: — Niech żyje wolny człowiek! Spojrzyjcie w czarne lustro moje i wzmóżcie się obrazem tego, czem człowiek być może, czem nie jest, czem był niegdyś i czem być musi!
Kocham widziadła, które ujrzycie. Kocham subtelność waszego snu na jawie. Kocham dreszcz lodowaty o każdej porze dnia i nocy, zbiegający do waszych stóp, — spłoszonych myśli pęd zdziczały, — loty pamięci ku matce, ku dzieciństwu, ku miłości, — zaciekłą wytrwałość narodowej dumy, gdy ją policzkuje cios zbójcy, — myśl waszą gorzką o obojętnej, niewolniczej, zamarłej ojczyźnie, nawskróś włócznią przebitą, — i wiarę, że świt się począł, wplecioną w tortury koło. Kocham wasz dzień i waszą noc, trawioną w oczekiwaniu kroków, zwiastujących chwilę wyprowadzenia w to miejsce...
Pozywam ciebie, żołnierzu, który nosisz oręż po to, żeby nie walczyć nim nigdy, a rękoma płatnego zbira dusisz nieprzyjaciela powrozem o niewiadomej dlań godzinie. Synu ojczyzny, wyprowadzający w to miejsce samotnego człowieka bez broni...
Osądziłem! Niechaj zamiera, wygasa, kona wolność święta,