Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bądź pozdrowiony zniczu! Płomyk twój wydłuża się w miecz i kurczy w sztylet, chowa się w siebie, śniąc o ciosach nienasyconych, czeka pośród dymu męczarni. Im dłużej czeka w męczarni sztylet woli, tem okrutniej pożąda pochwy ran. Im cierpliwiej, im bezsławniej, im podlej w siebie się włoży, w sobie samym zmieści i zamknie, tem straszliwszy stwarza w sobie wysiłek nienawiści. Oto jest dno. Nocy czarna! Odsłoń przedemną grube twoje zwoje. Będą patrzyły me oczy przeszywające w ukryte twoje skarby: w tajną pohopność do duszenia sprężystemi palcami słabej gardzieli, — do walki, — w nigdy niesytą chuć władzy, w ślepą, zamaskowaną wersetami doktryn żądzę wylewania krwi, w namiętność do złota i we wstydliwe upragnienie rozpusty. Nocy czarna! Odkryj przedemną najcięższą zasłonę, zasłonę, za którą chowasz oczy bezsenne, rozwarte, skostniałe, gdy patrzą w zgryzotę zniweczenia zamysłu, w popiół wystygły ogniska idei, w zgniłość posępną zastoju, leżącą na miejscu bytowania wiecznej twórczości.
Nocy piękna! Owiń ramiona moje płaszczem wieszczym. Poniesie wicher twój skinienia mych ramion przez otchłanie duszy ludzkiej. Wyciągam ramię. Nastrajam lirę, — ja odmieniający rzeczywistość, ja, który z miejsca popycham wystygłe sprawy, który powiększam rozmiary wszechświata, ja, co wyprowadzam z twardej gleby rozumu cudnobarwny kwiat marzenia, ja, skrzypek, wygrywający płomienistą melodyę żądzy niepokonanej.
Spływaj z mych ramion, niepokoju, trwogo, lęku! Spływaj z mych ramion wyciągniętych męstwo, postanowienie i ty, uczynku, wyrastający z rozpaczy! Przyszedłem na to plemię. Przypadam na nie dwojgiem skrzydeł, ja, zły sędzia,