Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko tego miłosierdziem życia obdarzał, kogo ja ułaskawiłem. Albowiem ja jeden wiedziałem, gdzie burza w czarnej nocy czyha i kto piorun jej w dłoni hoduje. Byłem w pracowni kowala burzy terminatorem. Mogłem skazać niewinnego i mogłem znowu puścić na świat tego, co pięćdziesięciu bombą rozszarpał. Byłem żołnierzem rewolucyi i, jak Napoleona, wyniosła mię rewolucya na krzesło potęgi. Po schodach z trupów wszedłem na szczyt. W piersi mej był pocisk nieubłagania. Nie lękałem się był mocarstwa, władającego milionem żołnierzy, gdy byłem pachołkiem rewolucyi, i nie uląkłem się zemsty rewolucyi, gdy zostałem jej zdrajcą.

BOŻYSZCZE

— Jednego wszakże nie mogłeś utrzymać w ręku.

ANZELM

— Czegóż to?

BOŻYSZCZE

— Sławy.

ANZELM

— Sławy niema. Co dziś czczą — jutro depcą nogami. Niesława u jednych jest źródłem sławy u innych. Stado ludzkie uwielbia tego, kto je okrutnym kańczugiem smaga. Kto pochwyci w swe ręce prawo rozdawania policzków — budzi cześć i stwarza sławę swoją. Tę prawdę zdobyłem w nieubłaganej walce ze światem.

BOŻYSZCZE

— I jeszcze jednej potęgi nie zdołałeś utrzymać w dłoni.