Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiadano im że nic nie wiedzą — a kazano być w pogotowiu i czujności.
Krakowianie wyciągali z tego łatwy wniosek że jakiś, zkądś nieprzyjaciel zagrażać musiał, a któżby nim mógł być jeżeli nie Kaźmierz i wojska jego?
Padła trwoga na wszystkich co jawnie stronę Mieszka trzymali. Starosta Warsz posłał na zamek syna, który niedorosły był ale roztropny tak iż mu zawierzano, pytając Kietlicza poufnie — Czy co groziło? Serb odparł gniewnie chłopcu, aby do licha szedł, i odprawił go z niczém.
Syna i starą żonę zostawiwszy w domu na wypadek przybycia gości, Starosta niespokojny przypasawszy miecz, hełm na głowę włożywszy, mrokiem pobiegł do dworku Juchima. Tam się spodziewał najpewniéj czegoś dowiedzieć. Tu, jak zwykle, długo stukać było potrzeba i opowiadać się nim wrota otwarto nie bardzo chętliwie. Puszczono Starostę, który żyda zastał w izbie siedzącego nad stołem, w obu rękach trzymającego starą głowę, zatopionego w myślach.
Ujrzawszy dostojnego gościa, starzec podniósł się z ciężkością, spojrzał nań i powoli przywlókł się ku niemu.
— Co się to dzieje? niewiecie wy? — zapytał Warsz — nigdzie nic dopytać nie mogę. Przyszedłem do was. Ludzie biegają, w obozie ruch! Co to jest?