Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

towarzystwo nasze polskie, psuje człowieka bo go rozpróżniacza. Nawykamy do próżnej paplaniny, do zbytnich wygódek, a ja — chciałbym się korzystając z nieszczęścia mego — odrodzić. Chcę zapomnieć o mojem szlachectwie, a stać się — człowiekiem. Floryan nie zrozumie tego, że czas mój jest moim chlebem.
— Przecież spocząć musisz — zawołał Jordan.
— Godziny spoczynku są chwilami nauki. Zostałem fotografem — dodał — chcę przynajmniej to powołanie wielce dwuznaczne, wielce wątpliwe — wziąść na seryo i umieć to dobrze co robię.
Słuchał Jordan z uwagą.
— Do licha — zamruczał — sensat z ciebie i rygorzysta straszny.
— Ale bo jeść muszę — odparł Filip — a prosić nie umiem.
Przeszli kawałek milcząc.
— Powiedzże mi — odezwał się pomyślawszy Jordan — gdybym ja był w twojem położeniu, cobym robił? Wiem że mi odpowiesz pewnie, iż... kierowałem się na profesora i uczonego, ale w Niemczech doktorowie filozofii chodzą bez butów i ukształcenia jest więcej niż go społeczność zużytkować może... więc to do niczego.
Korektorem w drukarni? — zapytał Jordan — nadto jestem roztargnioniony...
Mógłbym przepisywać.
— Wszystkiego tego ja nieudolnie próbowa-