Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło mu się nawet, że dziewczę lepiej wyglądało niż w Paryżu, oczy miało weselsze... i płeć świeższą.
Dni za dniami upływały. Lada biegał po mieście, grał z różnem szczęściem, część swej przegranej odzyskał, ale interesu Małdrzyka nie mógł nawet jawnie na stół wyprowadzić. Ile razy o tem przemówił, zamykano mu usta.
Większa część słuchać o tem wcale nie chciała. Jedni powiadali, że sam sobie był winien, drudzy, jak hrabia, że kraj był ubogi a czasy ciężkie, inni milczeniem zbywali i wynosili się.
Nieszczęśliwe te pokuszenia Micia, ten tylko miały skutek, że zwróciły uwagę na Małdrzyka 1 odpędziły od niego wszystkich. Jedni drugich przestrzegali, że taki a taki emigrant z Królestwa był w Bazarze. Krzywiono się, szeptano, ruszano ramionami. Wreszcie i od Lady zaczęli ludzie uciekać. W istocie położenie było rozpaczliwe. Micio, który zawsze był rozkochany w Moni, cały swój rozum, zręczność, wysilał na wymyślenie czegoś skutecznego... i głowę łamał napróżno.
Małej dzierżawy, nawet probostwa jakiego, wziąść nie było można bez zaliczki, bez kaucyi za inwentarz i grosza na pierwsze potrzeby.
Pomimo to gdy przychodził do Małdrzyka, pocieszał, łudził go sperandami wymyślonemi, mówił o dzierżawkach, których na świecie nie było — całował po rękach Monię i szeptał codzień.