Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w Anglii i niegościnni i pomieszczenie się jeszcze uciążliwsze niż na stałym lądzie. Wyrobnikiem w porcie chyba potrzebaby zostać, a na to siły nie starczą. Nabłąkawszy się o głodzie... przywlokłem się tu... Ale tu — tu... i landraci nas precz pędzą i — szlachta się obawia. Z miłosierdzia gdzieś kątek by się znalazł, lecz na miłosierdziu uciążliwem pozostać — o! jakże boleśnie.
— Przecież w znacznych dobrach, których tu tyle — przerwał Małdrzyk — posady choć oficyalistów by się dla nas mogły odszukać.
Słomiński się uśmiechnął.
— Ale bo widzisz — rzekł — szlachta nadto sama siebie dobrze zna, aby szlachcic szlachcica wziął za oficyalistę. Lęka się buty dawnego dziedzica i tego żeby mu zubożały jako równy równemu się nie stawił. Wie każdy z nich że próżniak jest i marnotrawca, więc w drugich widzi podobnych. Jakże się tu wcisnąć?
Nie posadzi cię do stołu, bo podszarzałeś się, a lęka się odprawić do oficyny, abyś się nie obraził — woli się pozbyć jałmużną.
Z goryczą cedził tę truciznę Słomiński.
— Koniec końcem — dodał — ponieważ i policya tu pono popasać nie da, trzeba się będzie wynosić — ale, dokąd?
Małdrzyk, który niechętnie złemu wierzył, bo go znosić nie umiał, odezwał się nagle: