Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

U profesora Żelazowicza bywało mnóstwo osób, chodził tam kapitan Arnold, Tatianowicz i — nawet pułkownik, nie licząc innych. Floryan mógł więc tu zrobić znajomość z ziomkami i wejść w ich towarzystwo.
Państwo Żelazewiczowie zajmowali za Sekwaną, w części miasta, w której piękne sztuki i świat niemi zajmujący się mieścił — mieszkanko na czwartem piętrze.
Jordan, który z sobą wziął kapitana, wielkiego wielbiciela pani Żelazewiczowej — wcześnie Floryana jak najkorzystniej o tej rodzinie uprzedził.
Spodziewano się znaleść w domu wszystkich, do kobiety zajęte przez dzień cały robotą kwiatów, prawie nie wychodziły, chyba rzadko — a profesor, jak powiadał kapitan, właśnie teraz nie miał, na nieszczęście, żadnego zajęcia.
Jednakże Żelazewicza nie znaleźli. W saloniku więcej niż skromnym, przy stolikach zarzuconych resztkami kwiatów, liści, drutów, kolorowych papierków i żelazek, znaleźli dwie panie w domowem, prostem i niewykwintnem ubraniu.
Profesorowa była młodą jeszcze i wdzięcznej twarzy brunetką, słusznego wzrostu — lecz znać na niej było niewysłowione cierpienie, które uśmiech smutny, próżno się starał pokrywać.
Młodsza od niej siostrą, panna Feliksa, podobna do niej, lecz więcej męzkich rysów twa-