Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Zrobiłem nietylko com mógł, ale nad możność. Bardzo to mało, a razem wiele bardzo w stosunku do tego z czem mi tu walczyć przyszło.
„Rzemiennym dyszlem — jadę, idę — płynę, dybię aby ci służyć. Kiedy przyjdę, przypłynę i przywlokę się — wie tylko Bóg, którego opiece cię polecam. Twój — “.
Przybycie Jordana było najpożądańszem ze wszystkiego. Z nim czuł się Małdrzyk silniejszym, zostawiony sam sobie — chwiał się — ginął.
W oczekiwaniu na niego nie wahał się, choć go to kosztowało wiele wstydu — założyć zegarek w Lombardzie i kilka kosztowniejszych fraszek. Z tem co otrzymał — mógł się dobić do końca.
Zaczynał się już sierpień, gdy w fotograficznej pracowni Filipa, bardzo rano zjawił się Jordan, opalony, wychudły, namarszczony, smutny.
Witał przyjaciela uściskiem ręki i siadł zaraz, bo ledwie się na nogach mógł utrzymać.
— Widziałeś się z Floryanem — zagadnął fotograf.
— Niech cię to nie dziwi. Nie, nie widziałem się — odpowiedział Jordan z namysłem. — Uczyniłem to nie bez rachuby. Kocham go — wiesz o tem ale znam całą słabość tej natury niemęzkiej, w której męztwa i męzkości wyrobić niepodobna. Może niedola to potrafi. Przyszedłem do ciebie, abyś mnie naprzód objaśnił, ile i jakie głupstwa