Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wspomniał osoby z sąsiedztwa. Naostatek począł o sobie zapominając boleć nad losem jaśnie pana i t. d.
Z tego się zawiązała rozmowa. Floryana łatwo lada czem ująć było można.
Przybyły opowiadający się jako Leon Tatusewicz — prosił ażeby mu wolno było, czasem posłużyć Małdrzykowi, bez żadnej pretensyi do wynagrodzenia. Gotów był przychodzić rano buty i odzienie czyścić, posyłki, gdyby było trzeba nosić i pełnić przez miłość bliźniego coby kazano.
Małdrzyk zbył go ni tem ni owem.
Nazajutrz natręt zjawił się zrana, nie pytając buty opanował i odzienie, i — gwałtem się wcisnął do usług.
Życie ciągnęło się po dawnemu, tygodnie upływały, listy od Jordana nie nadchodziły, a pieniądze się wyczerpywały. Małdrzyk już za miesiąc winien był komorne. Chciał pożyczyć, ale u kogo? Filipa, z którym się rozstał tak kwaśno, przebłagiwać nie myślał.
Szczęściem pismo nadeszło tak tęsknie oczekiwane od Jordana, zagadkowe znowu, lecz przynoszące jakiś cień nadziei. Klesz pisał:
„Nie mogę o moich przygodach obszerniej się rozwodzić. Opowiem je ustnie za powrotem, gdyż — jeżeli mnie p. Zygmunt nie zasadzi gdzie... co być może, wybieram się nad smutne brzegi Łaby.