Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jąc palca kłaść między drzwi, ale Ester go słuchać nie myślała.
Czekała tylko, aby rzecz się lepiej wyjaśniła.
Przybycie Antka, podejrzane Żydowi, córkę jego poruszyło mocno. Wiedziała od Steńki, że ją matka pod pozorem kościoła wyprowadziła w ulicę, gdy hrabia miał przejeżdżać.
Oburzona coraz bardziej, Żydówka postanowiła dłużej nie czekać.
We dwa dni po bytności Antka, wpadł sam Sumak do Borucha, upojony, zdumniały, uzuchwalony, zapowiadając:
— Teraz wy, panie Boruch, kłaniać się mnie będziecie. Ho! ho! las kupicie — to nieochybna rzecz — a w lesie kto będzie gospodarował? Hę?
Uderzył się w piersi.
— Nie kto, mospanie, tylko ja...
Boruch patrzał nań z flegmą swą zwykłą i potrząsał ramionami.
— A to się zkąd wzięło? — zapytał obojętnie.
— Zkąd? — oto ztąd, że ja jutro jadę do Skomorowa i zajmę obiecaną mi tam leśniczego posadę.
Uśmiechnął się Żyd.
— Słuchaj-no, panie Sumak — rzekł — mnie acpana żal... Hrabia jest człowiek surowy... Strzeż się.
— On dla mnie takim nie może być!