Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o drzwi, spluwając niekiedy, patrzy na dziewczęta nic nie mówiąc...
— Słysz, Steńka — odezwała się głosem ochrypłym, na który najstarsza się z ławki poruszyła. Imię jej rzeczywiste było Faustyna, z którego matka stworzyła to przezwisko...
— Słysz ty, Steńka! Idź mi zaraz... do Borucha... Naprzód, żeby mi ten szelma żyd przysłał choć kwaterkę rumu, i kawałek cukru... Człowiek niéma co wziąć w usta, a wasz ten łajdak, ojczysko, bodaj go jeszcze pioruny nie minęły, ani myśli o nas... Zaszył się gdzieś bestya i — rób sobie co chcesz, z głodu umrzyj... co jemu do tego?...
Trzy dni ani nosa nie pokazał... Idź mi zaraz do Borucha, proś go... taż my tu z głodu pomrzemy, niéma tak jak nic...
Chana niechaj bułek da... Mogliby juchy te niewierne i co więcej, — ale do nich gadaj, jak do kamieni...
Splunęła kobieta i dalej powoli ciągnęła...
— Słysz ty, Steńka... jakby Boruch i Chana odmówili, toć ty z tą Esterą jesteś dobrze: wyproś co u niej... Ona u ojca może co zechce.
Steńka, która powstawszy, słuchała z uwagą, niedając nic poznać po sobie, zlekka poruszyła ramionami.
Matka, oparta o uszak, z głową zwieszoną, zdawała się czekać jakiejś odpowiedzi.