Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to wszystko prawda, co się tu ze mną dzieje? Czy wy mnie potem nie wypędzicie na ulicę, jak się wam z Justką nudzić zacznie?
Dziadzio (baron się tak kazał nazywać) uśmiecha się do mnie, głaszcze, całuje; ale ja, idąc na zawołanie drżę i myślę tylko: Nuż on krzyknie nagle: — „A precz mi ztąd, włóczęgo!“
Marta ją uspakajała, a skuteczniejszemi nad jej zapewnienia były nauki panny Jolanty, która chciwy umysł dziecka karmiła, ciesząc się, że tu ani jedno jej słowo nie szło marnie. Uczyła się Justka w sposób niepojęty łatwo, prędko i jakby odgadując wiedzę, gdy raz już pokazano do niej drogę.
Lekcyi nigdy jej nie było zanadto, tak, że nauczycielka musiała ograniczać je, obawiając się, aby młodego umysłu nie przeciążyć.
Na zupełnie nową i nieznaną istotę oczy wszystkich były zwrócone z niesłychaną ciekawością, chcąc zajrzeć do głębi tej duszy w pączku. Marta, Baron, panna Jolanta, obawiali się wszyscy, aby z przeszłości się tam coś nie zakradło, jaka kropla trucizny, jakaś skłonność niebezpieczna, jakiś popęd zagrażający przyszłości. Badano ją, patrzano na nią zdala, tłómaczono czynności, lecz — oprócz pewnej obawy i nieufności względem ludzi, nie znaleziono nic.
Panna Jolanta też zauważyła, że dziecko, zawsze się lękając, aby go nie porzucono i nie po-